Komary i choroby jakie przenoszą…

mosquito on skin

Komary mają na sumieniu więcej ofiar niż wojny i kataklizmy. Czy grozi nam powrót malarii?

Powodem złej sławy komarów jest przenoszona przez nie malaria – tropikalna choroba, wywołana przez pierwotniaka z rodzaju Plasmodium. Choroba ta powoduje rozpad czerwonych krwinek i zablokowanie drobnych naczyń krwionośnych, a to oprócz ciężkiej niedokrwistości prowadzi do niewydolności narządów, pęknięcia śledziony, a w ciężkich przypadkach do śmierci. Rocznie na malarię choruje 300–500 mln osób. Dla 1,5–2,7 mln z nich zakażenie kończy się śmiercią.
W strefie zagrożenia znajduje się ponad 100 krajów i aż 45 proc. ludzkiej populacji. Podatne na zachorowania są głównie dzieci do piątego roku życia. W Afryce z powodu malarii ginie ich ok. 20 proc. Zagrożone są również kobiety w ciąży i ci, którzy nie wytworzyli nigdy przeciwciał, czyli turyści. Do Europy wraca rocznie ok. 10 tys. chorych. Od czasu do czasu do infekcji dochodzi w pobliżu lotnisk i portów, gdzie mogą się pojawić przypadkowo „zaimportowane” komary widliszki, które jako jedyne mogą być przyczyną zarażenia malarią.
3d illustration of blood cells, plasmodium causing malaria illness

Rodzima malaria.

W Polsce występuje ten gatunek komara i teoretycznie mógłby stanowić źródło zagrożenia. Nasz klimat jest jednak zbyt chłodny, by zarodziec tropikalnego pierwotniaka mógł dokończyć tu cykl rozwojowy. Istnieją jednak przypuszczenia, że przetrwał na niektórych ciepłych terenach nadrzecznych oraz przy jeziorach Mazur i Kaszub.
Najlepsze warunki dla rozwoju pierwotniaka to położone poniżej 2000 m n.p.m. tropiki, gdzie temperatura waha się od 16 do 33 st. C, a wilgotność powietrza utrzymuje się na poziomie 60 proc. Nie oznacza to, że w miejscach, gdzie jest chłodniej, np. od 10 do 16 stopni C, nie można spotkać zarodźców malarii – są tylko mniej aktywne. Ryzyko zarażenia jest tam mniejsze, ale nie spada do zera.
Polska jest wolna od malarii stosunkowo od niedawna. Przed I wojną światową chorowało na nią ponad 52 tys. osób rocznie. W czasie II wojny światowej sytuacja nadal była groźna w dolinie Wisły, na Wybrzeżu i w Warszawie.
Jeszcze w latach 50. i 60. pojawiały się nieliczne przypadki zachorowań. Teraz nie mamy plag zakażonych komarów – mówi Jan Bondar, rzecznik prasowy Głównego Inspektoratu Sanitarnego. – Jedyne, co realnie nam grozi, to reakcje alergiczne w miejscach ukłucia. Pozostałe choroby, które mogą być przenoszone przez komary, bywają groźne, ale przypadki zachorowań są niezwykle rzadkie.
Warunki do życia pierwotniaków wywołujących malarię są w Polsce coraz gorsze. Nie mamy już tylu terenów, na których mogą pojawić się chmary zakażonych widliszków. Potrzebują one ciepłych i czystych zbiorników wodnych. Osuszono wiele terenów, inne są zanieczyszczone. Czas malarii się w Polsce skończył.
– Klimat się zmienia z różnych powodów – dodaje Jan Bondar. – Ale nie mamy powodów do niepokoju, ale nie wiemy, czy kiedyś nie pojawią się znowu warunki do powrotu malarii.
Jan Bondar twierdzi również, że ilość przypadków zawleczenia malarii do kraju to rząd kilkudziesięciu przypadków rocznie. Jednak ważne jest, by rozsądnie zaplanować podróż. Na sześć tygodni przed wyjazdem do kraju, w którym występuje zagrożenie, należy skontaktować się z lekarzem medycyny tropikalnej. Nie ma szczepionki na malarię, ale można zastosować chemioprofilaktykę i stosować się do kilku wskazówek, takich jak używanie naturalnych odstraszaczy, płynów na komary, maści, spiralek, świec zapachowych, moskitier (szczególnie podczas snu). Komary lubią zapach ludzkiego potu, więc częsty prysznic z pewnością również pomaga.

BORELIOZA I INNE ROZMAITOŚCI.

Choć wielu lekarzy temu zaprzecza, istnieją przypuszczenia, że kojarzona wcześniej jedynie z kleszczami Borrelia może być transportowana przez bąki bydlęce i komary brzęczące (Culex pipiens). Badania pokazują, że 2 proc. tych owadów transportuje krętki boreliozy. Mało kto zwraca uwagę na bąble po ich ugryzieniu. Powinniśmy jednak obserwować te miejsca pod kątem tych samych objawów, jakie mogą pojawić się po ugryzieniu kleszcza.
Ostatnie ciepłe lata sprawiły, że w Polsce pojawiły się komary, które mogą przenosić z psów na człowieka chorobę pasożytniczą o nazwie dirofilarioza. Dotąd spotykano ją jedynie na południu Europy, w Ameryce Północnej, Australii oraz na południowo-wschodnich obszarach Azji. Atakuje przede wszystkim psy. Na ludzi przenosi się jedynie wtedy, gdy zakażone zwierzę zostanie ukąszone przez komara, a potem rozwiną się w nim powodujące chorobę nicienie. W Polsce rzadko dochodzi do zakażeń u ludzi. Nawet jeśli pasożyt wniknie do organizmu, jest zwalczany przez układ odpornościowy. Występuje u nas także inna odmiana dirofilariozy. Pasożyt najpierw krąży pod skórą przez kilka miesięcy, po czym zagnieżdża się, tworząc ok. 2 cm guzek. Leczenie polega na chirurgicznym usunięciu nicienia. W Polsce takich przypadków notuje się kilka rocznie.
Inną rzadką chorobą, którą mogą częstować nas komary, jest leiszmanioza. Do niedawna była przenoszona przez moskity jedynie w krajach Ameryki Południowej, Afryki i Azji Zachodniej, ale też w rejonie Morza Śródziemnego. Trzewna odmiana, zwana czarną febrą lub gorączką dum-dum, jest jedną z najgroźniejszych odmian leiszmaniozy. Najczęściej występuje w Indiach i Brazylii. Odmianą skórną leiszmaniozy (tzw. białym trądem) można zarazić się w krajach Bliskiego Wschodu oraz w Ameryce Południowej, a skórno-śluzówkowa występuje w Boliwii, Brazylii i Peru. W Polsce leiszmaniozę stwierdza się najczęściej u turystów wracających z tych egzotycznych rejonów świata.
W ostatnich latach w Polsce komary przenoszące tę chorobę coraz częściej atakują psy. Nieleczona jest dla nich śmiertelna. Jedyną formą profilaktyki jest unikanie siedlisk komarów, np. w parkach i na terenach podmokłych, oraz spryskiwanie zwierząt środkami odstraszającymi komary.

NIE DRAPAĆ, SMAROWAĆ!

Gminy podejmują różne działania, by walczyć z inwazjami komarów. Spośród metod stosowanych z różnym powodzeniem osuszanie terenów wydaje się najlepszą profilaktyką.

A co ma zrobić zwykły obywatel?

Należy obserwować miejsca po ukąszeniach, żeby nie przegapić pierwszych symptomów możliwej choroby.
Do opracowania tekstu korzystamy z materiałów ogólnodostępnych w mediach internetowych, dobierając je dla Was według naszej najlepszej wiedzy.